Dopiero co robiłam podsumowanie 2017, a tu znowu minęło 12 miesięcy. Ktoś mi ostatnio napisał, że lubi podróże, ale to co ja robię to jest jednak zbyt intensywnie. Zaczęłam się nad tym zastanawiać i chyba coś w tym jest, w końcu wchodziłam na pokład samolotu w tym roku 16 razy…
Mam nadzieję, że ten rok był dla Was tak samo dobry! Za nami Vanuatu, Nepal, Malezja, Niue, Wyspy Cooka i oczywiście Nowa Zelandia. Podróżowanie samo w sobie jest dla mnie jest dla mnie ogromną radością, a możliwość dzielenia się tym z bliską osobą to więcej niż kiedykolwiek chciałam mieć!
Aparat podwodny rozładował się po czterech dniach pstrykania, a nie wzięłam ładowarki, ponieważ poszłam na minimalizm. Przyleciałam na Wyspy Cookaz 3-kilogramowym plecakiem. Od tamtego czasu cieszę oczy pływając wśród ogromu ryb, a jeszcze lepszą wiadomością jest temperatura wody. 27°C!
któremu los nie szczędził na poczuciu humoru. Twierdzi, że przez tyle lat pracy jako przewodnik jeszcze nigdy nie zgubił żadnego turysty. Śmiem w to wątpić! 🙂
Po jednym dniu po przylocie na Wyspy Cooka uciekłam na chwilę z Rarotonga, żeby zobaczyć drugą z 15 wysp, słynną ze swego piękna Aitutaki. Zdaję sobie sprawę, że jednodniowa wycieczka samolotem to dość ekstrawagancki prezent, ale w końcu nie codziennie kończy się 30 lat.
Zamiast wspomnień z pobytu na Niue wrócę dziś do zachwytu nad moim domem, dwiema wyspami, których krajobraz urzeka różnorodnością. Obrazy nie z tego świata ulepione przez wulkany – tylko w okolicy Auckland mamy ich 48! Mój mąż spędza każdą przerwę na lunch wbiegając na wulkan i z powrotem…bo w tym kraju to przecież nic nadzwyczajnego.
Nowa Zelandia długo czekała na osiedlenie się pierwszego człowieka. Polinezyjczycy dopływając siedemset lat temu po raz pierwszy do nowego lądu wykrzyknęli „Aotearoa!”, ponieważ zobaczyli chmurę (ao), białą (tea) i długą (roa). Odkryli w ten sposób koniec świata, Nową Zelandię, nazywając ją Aotearoa – Krainą białych chmur.